Sprawa, którą dziś postanowiłam poruszyć jest
zgoła inna od tematu, jaki miałam w zamyśle, zapoczątkowując tydzień temu drugi
wpis - który, z racji jedynie zapoczątkowania i braku czasu na dokończenie,
póki co znajduje się w wersji roboczej; do niego jeszcze kiedyś wrócę.
Tymczasem, ogarnięta weną twórczą i niemożnością zaśnięcia z powodu przemyśleń i
przeżyć z ostatnich dni, postanowiłam wstać w środku nocy i przelać co nieco na
"papier", z pełną świadomością, że niestety 5,5 godziny snu jakie mam
od teraz do momentu wstania do pracy, to i tak za mało aby się wyspać. Ale cóż -
skoro i tak nie śpię, to napiszę o czym myślę. A w ciągu dnia się zmobilizuję.
Przedwczoraj, po dwóch latach braku kontaktu,
skorzystałam z okazji rozmowy z moim spowiednikiem i kierownikiem duchowym z
okresu końcowych lat studiów. Nie zagłębiając się w treść tej dość ożywionej
konwersacji, chciałabym zwrócić uwagę na jedną z kwestii, które spowodowały
moje większe poruszenie. Otóż, ów dominikanin, pod koniec rozmowy, gdy
napomknęłam o potencjalnej chęci kontynuacji współpracy, stwierdził, że na
podstawie tego, co mówiłam, nie potrzebuję kierownictwa duchowego. Ponieważ nie
było już czasu na dalszą rozmowę z racji rychłej Eucharystii, jako wyjaśnienie
miała mi wystarczyć konstatacja, którą zapamiętałam mniej więcej tak:
streściłam ważniejsze wydarzenia z mojego życia od czasu ostatniego spotkania,
nie wkraczając w tematykę duchowości. Innymi słowy, sprawy, o których
mówiłam, nie były przedmiotem kierownictwa duchowego.
Powyższe zapoczątkowało szereg refleksji nad samą
sobą oraz w ogóle nad sensem kierownictwa duchowego. Początkowo
ubodła mnie moja własna interpretacja, pośrednio wyniesiona z rekolekcji
prowadzonych przez o. Leszka Mądrzyka SJ na temat podejmowania decyzji.
Dowiedziałam się na nich m.in., że o rozeznawaniu duchowym możemy mówić
dopiero wtedy, gdy odpowiedzi na poziomie rozeznania moralnego są dla nas jasne
- wówczas otwiera się przed nami możliwość odkrycia tego, co jest impulsem
od Pana Boga; a skoro tak, to - czy przypadkiem stwierdzenie mojego rozmówcy
nie oznacza, że należałoby zająć się rzeczywistością bardziej podstawową,
że tak powiem..? A więc, czy przypadkiem nie zakrawa o to, że sfera duchowa
została we mnie na tyle zdeprecjonowana przez presję świata, że teraz już nie
ma o czym mówić, bo należałoby uporządkować coś innego? Czy wpływ otoczenia,
któremu chcąc nie chcąc ulegam, doprowadza mnie do stopniowego przyzwalania na
eliminację duchowego wymiaru życia..? Czyli, w gruncie rzeczy, rozluźniania
relacji z Panem Bogiem..?
Po rozmowie z jedną z bliższych mi koleżanek,
uznałam, że niekoniecznie musi tak być. Może po prostu aktualnie mam w życiu
czas, w którym należy przyłożyć większą wagę do innych kwestii, a może po
prostu z relacji z tym ojcem, z racji kilkuletniej znajomości, to co miałoby
być dalej kierownictwem duchowym, wcale by nim nie było. A więc, w tym momencie warto byłoby się zastanowić po co mi, zwykłemu świeckiemu
śmiertelnikowi, potrzebne kierownictwo duchowe..?
Nazajutrz, tj. wczoraj, udałam się zamierzenie do
spowiedzi u ojca karmelity, którego ostatnio spotkałam w konfesjonale pół roku
temu. Wiedziałam, że prędzej czy później do niego wrócę, a teraz pojawiły się
ku temu sprzyjające okoliczności. Rozważałam czy właśnie on nie byłby
odpowiednim kierownikiem duchowym dla mnie - a może wystarczyłoby,
spowiednikiem.
Z uwagi na zaznaczony w pierwszym
wpisie charakter tego bloga, zapewne nie raz wspomnę jeszcze o
doświadczeniach sakramentu pokuty i pojednania. Jest druga w nocy, czuję
senność, więc może trochę niezgrabnie odbiegnę od tematu, chcąc włączyć do
niego wczorajsze wydarzenie (a jak leżałam, nie mogąc zasnąć, wszystko tak
płynnie mi się układało!). Jeśli wyznacznikiem dla wyboru kierownika duchowego
miałaby być owocna spowiedź, niewątpliwie tę, niczym przypieczętowanie
pierwszej dobrej spowiedzi u tego ojca, powinnam potraktować jako dobrą
zapowiedź.
Podzielę się z Wami kilkoma słowami, które
usłyszałam. Być może, jeśli taka jest wola Boża, dla niektórych
Czytelników okażą się zachętą do systematycznego korzystania z tego sakramentu.
[Trochę brakuje mi słów, w każdym razie myślę, że uda mi się zachować sens,
jeśli powiem, że pewien biskup powiedział coś takiego, że jest to
najbardziej "wrażliwy" sakrament; bo zapewne każdy z nas ma różnego
rodzaju trudne doświadczenia z nim związane. Ja akurat, nie zważając
na niekiedy przykre emocje, mam pozytywne doświadczenia - dlatego, że
za każdym razem dostawałam rozgrzeszenie. Tak było również wczoraj]. Ojciec
karmelita podkreślił, że obawa o to, że nie wytrwam w postanowieniu poprawy,
wcale się z nim nie wyklucza. Bez cienia wątpliwości wyraził przekonanie, że jestem w stanie uporać się z grzechem
(tym, który najbardziej podkopuje moją relację z Panem Bogiem), co na
nowo napełniło mnie nadzieją i jeszcze wzmocniło motywację do pracy nad
sobą. Powiedział, że teraz cierpię przez swoje
grzechy, powątpiewając w to, czy zasługuję na
rozgrzeszenie, natomiast zaraz będę całkiem czysta.
I właśnie takiego oczyszczenia doświadczyłam. Po blisko półtorejgodzinnym oczekiwaniu w kolejce, z Mszą świętą w międzyczasie, bezpośrednio po spowiedzi poprosiłam o możliwość przyjęcia Ciała Chrystusa. W prawie pustym kościele ojciec udzielił mi Komunii Świętej. Przed zaśpiewaniem na głos w dziękczynieniu Agios o Theos i Niech mnie strzeże Twa Święta Krew pohamowała mnie jedynie obecność brata karmelity zmierzającego do drzwi wyjściowych Sanktuarium św. Józefa w Poznaniu. Być może skoro wówczas pohamowałam ten wyraz intymności w relacji z Panem Jezusem, fakt, że teraz o tym piszę, jest pewnym przejawem ekshibicjonizmu... Ale to wszystko AMDG.
Po wyjściu z kościoła udałam się jeszcze na rozmowę z tym ojcem w rozmównicy. Poruszyłam temat, który z dużym prawdopodobieństwem pewnego dnia pojawi się również tutaj. Spotkałam się z dużym zrozumieniem i w odpowiedzi usłyszałam poruszającą historię - świadectwo pewnego nawrócenia... Jestem daleka od tego, by uznać to jako "znak", który wskazuje, co dalej robić. Sprawę kierownictwa duchowego zamierzam poddać
spokojnemu rozeznaniu, mając na uwadze, że moje pomysły zweryfikuje rzeczywistość - a ściślej mówiąc, aprobata określonego kapłana.
Jeśli ktoś z Was czytających mój wpis ma doświadczenia takiego prowadzenia i chciałby się nim podzielić, chętnie przeczytam w komentarzach - niezależnie od tego, czy to będzie dziś, za miesiąc czy może... za parę lat ;-)
Jeśli ktoś z Was czytających mój wpis ma doświadczenia takiego prowadzenia i chciałby się nim podzielić, chętnie przeczytam w komentarzach - niezależnie od tego, czy to będzie dziś, za miesiąc czy może... za parę lat ;-)