sobota, 21 lipca 2018

Duch Święty działa w Liturgii i w prozie życia codziennego

Kilkanaście tygodni temu koleżanka Weronika, którą znam ze scholi dominikańskiej zainstalowała mi brewiarz w telefonie. Nie korzystam z niego często, ale niekiedy, tak jak dziś, mam chwilę natchnienia w odpowiednim czasie i skwapliwie korzystam z tego dobrodziejstwa. Na modlitwę, jako jedną z kilku wersji, bez wahania wybrałam sobie tę odmawianą w zakonach karmelitańskich: święto św. Eliasza, proroka (co szczególnie do mnie przemówiło, gdyż niedawno pisałam medytację ignacjańską dot. Eliasza, którą poprowadziłam w kościele poznańskich jezuitów). Postanowiłam odmówić modlitwę przedpołudniową, jako że godzina była bardziej stosowna niż na jutrznię. Nie mam wątpliwości, że tak właśnie miało się wydarzyć przed zaplanowanym po niej kolejnym wpisie na bloga…
Słowa hymnu są następujące:

O tajemniczy Płomieniu,
Źródło miłości i prawdy,
Pocieszycielu strapionych,
Przyjdź do nas, Duchu Najświętszy!
Ożywcza roso w znużeniu,
Ogniu wśród chłodu zwątpienia
I jasne światło nadziei,
Przyjdź do nas, Duchu Najświętszy!
Niech Twoja łaska przeniknie
Umysł i serce człowiecze,
Gdy z całą mocą wołamy:
Przyjdź do nas, Duchu Najświętszy!
Niech będzie chwała na wieki
Ojcu, Synowi i Tobie,
A Ty odpowiedz wezwaniu:
Przyjdź do nas, Duchu Najświętszy! Amen.

…A ja właśnie na dziś, od okresu Zesłania Ducha Świętego (ile to już czasu minęło!), zaplanowałam pisać o działaniu Ducha Świętego <3 W zaciszu swojego pokoju zaśpiewałam więc do Ducha Świętego na melodię sopranową, którą dane mi było poznać za czasów śpiewania w scholi Ventuno: https://www.youtube.com/watch?v=eDSiqwgUMJM

Ten dzisiejszy wpis miał wyglądać nieco inaczej i zaczynałam go już kilka razy, nie mogąc dokończyć z uwagi na troskę o jego merytoryczny wymiar. Jednak dojrzewająca we mnie myśl o podzieleniu się doświadczaniem obecności Ducha Świętego w moim życiu, nabrała w międzyczasie innego, nieco bardziej osobistego kształtu ;-) Początkowo chciałam głównie odwoływać się do artykułu o. prof. dr hab. Placyda Ogórka OCD pt. „Czy rzeczywiście nowe zesłanie Ducha Świętego?”, który streszczałam na potrzeby zaliczenia zajęć z teologicznych aspektów kierownictwa duchowego w Carmelitanum. Jednak zdecydowałam, że odeślę do niego zainteresowanych, a samo streszczenie zamieszczę na koniec niniejszego wpisu ;-)
W tym momencie przypomina mi się wideokomentarz, który nakręciłam na potrzeby Zdrapki Wielkopostnej w tym roku; aż go sobie odświeżyłam, coby odnieść się do zawartych w nim treści (https://www.youtube.com/watch?v=UVJy57jDPsc) ;-) I spostrzegłam, że istotną sprawę, do której chciałabym się odnieść, zawarłam w nim jedynie „między wierszami”. Mianowicie, że w sakramencie chrztu, kiedy to rozpoczynamy życie wieczne, zostajemy tak jak Jezus w tym momencie swojego życia, napełnieni Duchem Świętym; i to właśnie dzięki Niemu możemy współpracować z Bożą łaską. Tak jak Duch Święty decydował o całej działalności nauczycielskiej Jezusa, tak i dla każdego z nas jest On źródłem apostolstwa.
(Na razie idę biegać, dalszą część napiszę później).

Ojciec Placyd powołując się w wyżej wymienionym artykule na słowa kardynała L. S. Suenensa zwrócił uwagę, że „trzeba wychodzić od podstawowego faktu, że chrześcijanin już w sakramencie chrztu otrzymuje pełnię Ducha Świętego”. Oznacza to, że człowiek ochrzczony jest mieszkaniem Trójcy Świętej. Każdy kolejny sakrament w ciągu życia chrześcijańskiego będzie „promieniował działaniem Ducha Świętego”, który „w coraz większym stopniu przepoi naszą istotę i nasze postępowanie”. 
To, co zwróciło moją szczególną uwagę w artykule, to dalsza konsekwencja tegoż: uświęcająca moc działania Ducha Świętego wiąże się z dążeniem do świętości, która jest pełnią chrześcijańskiej doskonałości: „Świętość chrześcijańska jest nam dana od początku. Mówiąc ściśle, nie mamy stawać się świętymi, lecz nimi pozostać, mamy stawać się tym, czym jesteśmy. Otrzymaliśmy Ducha świętości, jako zadatek i pierwszą zapowiedź; trzeba, abyśmy, wierni otrzymanemu darowi, rozwijali w sobie jego bogactwa i możliwości” (J. L. Suenens, Nowe Zesłanie Ducha Świętego?, tłum. J. Fenrychowa, Poznań 1988, s. 83). Świętość jest więc przede wszystkim darem, a następnie zadaniem – odpowiedzią na ten dar poprzez osobisty wysiłek modlitewno-ascetyczny.

Jakkolwiek wzniośle brzmi przytoczony rodzaj wysiłku, pozwolę sobie przełożyć powyższe określenie na język, którym posługuję się na co dzień: chodzi o życie zgodne z wolą Bożą, co rozumiem jako życie bez grzechu – a gdy już ten nieunikniony upadek następuje, to pozwalanie na podnoszenie się z niego mocą Chrystusa. Jeśli osoba z większą wiedzą teologiczną jest w stanie napisać coś więcej na ten temat, chętnie poczytam komentarze.

Wracając do znaczenia Ducha Świętego – warto pamiętać, że łączy On nie tylko Osoby Trójcy Świętej, ale i łączy nasze ludzkie dusze z Osobami Boskimi. „Każdy chrześcijanin staje się całkowicie sobą, odkrywając swoje autentyczne „ja”, kiedy zostaje przez Ducha przemieniony w Chrystusa”, pisze ojciec Placyd, dalej zwracając uwagę, że tylko i wyłącznie mocą Ducha Świętego jesteśmy w stanie nawiązać przez wiarę żywy kontakt z Chrystusem, do naśladowania którego jesteśmy zaproszeni.

Na przestrzeni kilkunastu lat swojego świadomego życia w wierze, mogę powiedzieć, że choć cały czas jest ono pełne wzlotów i upadków, doświadczam prowadzenia Ducha Świętego w kierunku upodabniania się do Chrystusa (m.in. stąd nazwa mojego bloga) – czy też: w kierunku zachowania daru świętości otrzymanego w sakramencie chrztu. Jest to długi proces, przynoszący dobre owoce w życiu moim i innych ludzi. Szczerze pragnę współpracować z Bożą łaską i ze swojej strony robię co mogę, by ta współpraca była niezaburzona. I ciągle zadziwiam się tym, ile dobra Duch Święty wyprowadza przez moją osobę choćby w najdrobniejszych gestach.

Nie piszę tego z myślą przedstawienia siebie jako osobę szczególnie uprzywilejowaną, a raczej mam w sobie pewną wrażliwość, która pomaga mi dostrzec to, co Boże. Jestem przekonana, że to Duch Święty zamieszkujący we mnie jest tym źródłem dobra, do którego czynienia jestem zdolna na co dzień; że to On mnie inspiruje, stąd dobre owoce mojego działania nie są moją, lecz Jego zasługą. W tym momencie pozwolę sobie przytoczyć kilka z licznych przykładów z mojego życia, które widzę jako efekt działania Ducha Świętego.

Od kilkunastu miesięcy w każdy pierwszy czwartek miesiąca moja wspólnota (WŻCh) prowadzi w kościele poznańskich jezuitów medytację ignacjańską po Mszy świętej o godzinie 18:00. Wiosną br. zobowiązałam się do przejęcia koordynacji tego wydarzenia, które polegało m.in. na comiesięcznym przekazywaniu informacji do ojca Superiora oraz do biuletynu poznańskich jezuitów. Ponieważ od paru miesięcy pełnię funkcję koordynatora dla mojej wspólnoty Źródło i często nie wyrabiam się z różnymi mniej lub bardziej ważnymi sprawami, koleżanka, która w czerwcu przejęła koordynację medytacji prowadzonych, dołożyła swoich starań w przygotowaniach w postaci sporządzenia plakatu. Niemniej to ja pozostawałam odpowiedzialna za przekazanie informacji do szerszego grona odbiorców. I ze względu na zaabsorbowanie innymi, niekoniecznie obiektywnie ważnymi sprawami, zaniedbałam tę kwestię – podałam informację za późno, co stworzyło pewne zamieszanie w WŻCh. W dniu zebrania Rady Lokalnej „coś” sprawiło, że robiąc porządki, przeglądałam rano medytacje w teczce i spostrzegłam kilka kopii medytacji dotyczącej Eucharystii – były to egzemplarze z ubiegłego roku, wykorzystane na jednym ze spotkań Źródła. I jakoś postanowiłam wziąć je ze sobą, nie wiem czemu… Ale wieczorem już się dowiedziałam. Nie zagłębiając się w szczegóły, ustaliliśmy ze wspólnotą i z o. Darkiem (Superiorem), że ja poprowadzę tę modlitwę nazajutrz w kościele. Wyciągnęłam wydruki i podsunęłam jeden z nich dla o. Superiora, drugi dla lokalnej animatorki, aby zapoznali się z nimi i zatwierdzili, czy te napisane kiedyś przez kogoś na potrzeby WŻCh medytacje nadają się na medytację prowadzoną w kościele. Po zapoznaniu się, w odpowiedzi o. Darek przesłał mi tekst na podobny temat, który był bardziej adekwatny. W uzgodnieniu z nim, przetworzyłam go na punkta i wykorzystałam następnego dnia… Okazało się, że mimo, iż informacja o medytacji prowadzonej nie poszła w poprzedzającą ją niedzielę w ogłoszeniach, ani nie pojawiła się w biuletynie, frekwencja była (podobno) najwyższa jak do tej pory. A dla mnie doświadczenie prowadzenia medytacji okazało się bezcennym przeżyciem duchowym. Stąd podjęłam się tego w kolejny miesiąc, a w następnym również się tym zajmę… Można by powiedzieć: no tak wyszło. Ale ja jestem głęboko przekonana, że to Duch Święty miał w tym swój udział. W Jego i swoim imieniu zapraszam serdecznie 2-go sierpnia na kolejną medytację prowadzoną w kościele przy ul. Szewskiej 18 w Poznaniu, bezpośrednio po Mszy świętej o godzinie 18:00.

Inna jaskrawa sytuacja nasuwająca mi się na myśl to doświadczenie wspólnej modlitwy ze znajomymi na wycieczce rowerowej, którą zorganizowałam parę tygodni temu. I podobnie jak w sytuacji przedstawionej wyżej, jej dalsze konsekwencje. Wracając z Puszczy Zielonka, skręciliśmy w stronę kościoła w Kicinie, gdzie rozstaliśmy się ze znajomymi jadącymi dalej do Bogucina. Jeden kolega postanowił obejść kościół wokół, tak ot, żeby zajrzeć do środka i w ten jedyny sensowny w tym momencie sposób go zwiedzić. Wówczas kończyło się nabożeństwo. Dołączyłam do niego, mijając wejście główne; klęknęłam a moment przed Najświętszym Sakramentem, a gdy po chwili dołączyliśmy do naszej ekipy, zaproponowałam wspólną modlitwę, w której Duch Święty mnie poprowadził. Bo to wyglądało tak: jak towarzystwo wyraziło chęć, z kościoła usłyszeliśmy głos księdza przez mikrofon: „Módlmy się (…)”, parę zdań i cisza. Cisza, w której pomodliłam się w imieniu nas wszystkich własnymi słowami. A dosłownie sekundę po tym jak zakończyłam, w kościele zaczął się śpiew na zakończenie. Po wyjściu ludzi z kościoła jedna pani zaproponowała, byśmy przyszli do salki na poczęstunek, z czego skwapliwie skorzystaliśmy. Okazało się, że pewien ksiądz obchodził 60-lecie kapłaństwa, a my głodni, spragnieni i dość zmęczeni, nieoczekiwanie załapaliśmy się na przyjęcie wstrzelające się w nasze bieżące potrzeby :D Pozwoliłam sobie w pewnym momencie powiedzieć o działalności scholi, w której śpiewam, skutkiem czego w sierpniu (11-go lub 4-go) przyjedziemy do Kicina na nasze wewnętrzne warsztaty i oprawimy liturgię o godzinie 18:00.

Z ostatnich kilkunastu dni z kolei przychodzi mi na myśl działanie Ducha Świętego podczas pogrzebu mojej babci. To, jak zainspirował mnie, bym spytała czy ktoś zajmuje się czytaniami i spontanicznie zdecydowała się zaśpiewać psalm na pożegnalnej Mszy świętej dla tej bliskiej mi kochanej osoby. Mój wujek, który odkąd sięgam pamięcią, był wobec swojej teściowej dość nieprzyjemny, odpowiedział na moją (moją..?) propozycję zgłoszeniem się do czytania i do służby liturgicznej, a przed samą Eucharystią wyspowiadał się. Moja mama, której było bardzo ciężko, poprosiła mnie o pomoc w doprowadzeniu do tego, by ksiądz przeczytał jeszcze w kościele kartkę, którą napisała (…) Ksiądz nie przeczytał wszystkiego; zasugerował, by ktoś z rodziny już na cmentarzu powiedział to, co było na niej napisane. W stosownej chwili przy nagrobku chwyciłam mikrofon i w odpowiedzi na pragnienie mojej mamy, powiedziałam w imieniu rodziny, iż babcię moją zapamiętamy jako osobę wrażliwą, miłą, serdeczną i niezwykle skromną. Cały ten pochówek był wydarzeniem tak wzruszającym i zbliżającym nas do siebie nawzajem, że zapamiętam go do końca życia…

Mogłabym tak godzinami opowiadać o różnych wydarzeniach tego typu… Jak to „dziwnym trafem” się dzieje, że robię coś ze zbożną intencją, nie mając pojęcia jakie będą dalsze tego konsekwencje, a później widząc ogrom dobrych owoców z podjętego działania. Jestem przekonana, że Duch Święty prowadzi tak mnie, jak i wszystkie osoby, które szczerze tego chcą. A jeśli chce, to posługuje się jako narzędziami nawet tymi ludźmi, którym Jego obecność jest najzupełniej obojętna.Ale się rozpisałam, a jeszcze zaplanowałam drugi wątek w głównym temacie… Ponieważ już późna godzina, a na jutro (ech, to już dziś) mam plany od rana, spróbuję przedstawić go krótko i rzeczowo, odnosząc się do treści z przytaczanego wcześniej artykułu o. Placyda.

Mianowicie, że współcześni wybitni teologowie zwracają uwagę, iż „należy bardziej cenić działanie Ducha Świętego w liturgii niż poza nią” (por. K. Rahner, Löscht den Geist nich aus, Graz 1992, s. 8 n.; H. U. von Balthasar, Modlitwa i kontemplacja, tłum. Z. Włodkowa, Kraków 1965, s. 23; W. Hryniewicz, Nasza Pacha z Chrystusem, Lublin 1987, s. 193, 189 n., 231 n.). „Największą pewność i gwarancję spotkania ze słowem Bożym ma chrześcijanin, gdy rozważa Pismo święte nie jako słowo ludzkie, ale jako słowo Boże, a zatem gdy żyjąc w Kościele i przyjmując sakramenty, rozważa je w pełnym uwielbienia wsłuchaniu się, w duchu maryjnej uległości i pod kierunkiem Ducha Świętego, który nieomylnie działa w Kościele” (Von Balthasar, dz. cyt., s. 23).

Te słowa uderzyły mnie szczególnie w kontekście podejścia wiernych do tego, co dzieje się podczas Mszy świętej. Bodajże w maju br. uczestniczyłam w warsztatach liturgiczno-muzycznych organizowanych przy Sanktuarium św. Józefa w Poznaniu przez scholę karmelitańską z Wrocławia i o. Krzysztofa Piskorza OCD. W ramach warsztatów, ojciec karmelita zrobił dla nas wykład (z którego w zasadzie wyszła pogadanka, bo było nas kilkanaście osób) na temat liturgii, zwracając uwagę na różne gesty wiernych, ubiór i brak jedności w kościele wynikający z niewiedzy. Parę tygodni później zaproponowałam proboszczowi na Fredry, gdzie śpiewam ze scholą, żeby na naszych niedzielnych Mszach świętych o godzinie 19:00 podjął się wprowadzenia do liturgii (przy okazji dowiedziałam się, że ma doktorat z teologii pastoralnej!). Porozmawiałam też z ludźmi z Syjonu (wspólnota na Fredry, rozszerzona część scholi, że tak powiem), co myślą na ten temat. Odzew był pozytywny i tym sposobem od września raz w miesiącu w kazanie będzie wpleciona część dotycząca świętości liturgii, co niezmiernie mnie cieszy :-) Na tym kończę dzisiejszy wpis i zbieram się do upragnionego snu, przed którym uskutecznię modlitwę za moich Czytelników J +