Jednak prędko skorygowałam w sobie to myślenie, uświadamiając
sobie, że:
1)
wzloty i upadki są normą w życiu chrześcijanina,
2)
Bóg zawsze działa na swój sposób tu i teraz w życiu
każdego z nas,
3)
współpraca z Jego łaską często wymaga wysiłku i nie
zawsze mimo szczerych chęci w pełni się udaje – wszak jestem człowiekiem
grzesznym
4)
każdy z nas, kto przyjął chrzest, jest tak samo
predysponowany do tego, by głosić swoim życiem Dobrą Nowinę, mimo wszelkich
własnych słabości
5)
sama konfrontacja z intensywnością doświadczania przez
kogoś Bożego działania pokazuje tyle, że dana osoba w określonym momencie tak a
nie inaczej przeżywa swoją relację do Boga. I niekoniecznie wraz z tą radością współwystępuje
jakaś dodatkowa łaska.
W ubiegłym tygodniu podczas rekolekcji z Szymonem
Hołownią, dzięki jego słowom miałam okazję przypomnieć sobie, że Bóg jest w
takiej samej bliskości do mnie przez cały czas. Niezależnie od wszystkiego,
gdyż jestem Jego umiłowanym dzieckiem. Ja mogę się od Niego oddalać, ale On i
tak będzie blisko i zawsze będzie chciał mnie utrzymać przy sobie. Interesujące
było to, że wracając do domu tramwajem po tych rekolekcjach, obok mnie usiadł na
oko blisko 40-letni mężczyzna, na wstępie przepraszając, że czuć od niego piwo
i czosnek, bo jadł zapiekankę. Podczas przejazdu kilku przystanków kilkukrotnie
nawiązywał rozmowę ze mną. Ja wtedy odmawiałam dziesiątek różańca i chyba to
dostrzegł, bo szybko powiedział, że jest niewierzący, choć pochodzi z rodziny
katolickiej. I że różne kobiety już go zapraszały do kościoła, ale on nie
wierzy, to jest dłuższy temat. Ponieważ warunki nie sprzyjały rozpoczęciu
debaty teologiczno-filozoficznej, powiedziałam mu po prostu, że to Jezus go
zaprasza. Że Jezus zaprasza go do siebie, do kościoła. Wychodząc na swoim
przystanku, nakreśliłam krzyż na jego czole. Mam nadzieję, że stan
podchmielenia nie był przeszkodą, aby Pan Bóg w tej rozmowie i poczynionym
znaku skłonił tego człowieka do chociażby najmniejszego kroku w kierunku
nawrócenia…
Ta sytuacja, podobnie jak wiele innych, będących
okazją do przełożenia wiary w Boga na konkretne apostolskie działanie, kojarzy
mi się z doświadczeniem św. Teresy z Lisieux, która mówiła, że Pan Bóg daje jej
wewnętrzne światło wtedy, kiedy ona tego potrzebuje w jakiejś sytuacji w ciągu
dnia: „Jezus nie chce mi dawać zapasów. On mnie karmi w każdej chwili pokarmem
całkiem nowym. Znajduję w sobie ten pokarm nie wiedząc jak On się tam znalazł”
(zasłyszane na ostatnim wykładzie w Carmelitanum). Ja doświadczam czegoś
podobnego w zasadzie we wszystkich sferach życia. Tak jakby Bóg wiedząc
doskonale co mi jest potrzebne, dawał to w odpowiednim czasie. Sprawa na
dłuższy temat, który może rozwinę innym razem.
Szymon Hołownia podczas wymienionych rekolekcji obok
kilku rzeczy, które szczególnie mnie poruszyły, powiedział coś tak prawdziwego
i mocnego, iż wiedziałam, że za jego zgodą, którą otrzymałam, nie omieszkam
podzielić się tym na blogu. Niby oczywiste – jak dla mnie i innych, którzy
pragną swoje życie opierać na Chrystusie – ale nie każdemu dane odkryć, więc podzielę się
tą wiedzą. Mianowicie, że czytając Ewangelię (zaznaczam od siebie, że ze
zrozumieniem) znajdziemy w Niej potrzebne nam odpowiedzi na najistotniejsze życiowe
sprawy. Nie trzeba ganiać na różne rekolekcje, śledzić mediów katolickich czy
zgłębiać lektur duchowych – nie umniejszając ich znaczenia jako pomocy w
rozwoju wiary. W Ewangelii jest zawarte wszystko, czego potrzebujemy dla
naszego ducha i dla wzmacniania więzi z Panem Bogiem. Warto więc codziennie
mieć kontakt ze Słowem Bożym. Szymon Hołownia zasugerował, żeby czytać do
momentu aż jakieś zdanie Cię poruszy – spodobało mi się to, choć ja zazwyczaj
zapoznaję się z czytaniami z dnia.
Ale właśnie, zazwyczaj. Jeśli coś nie jest nawykiem,
łatwo od tego odstąpić o ile okoliczności zewnętrzne nie sprzyjają
praktykowaniu. Na tych rekolekcjach zdałam sobie sprawę, że niepostrzeżenie
przestałam karmić się Słowem Bożym codziennie i jakie to ma skutki. Jak
wyjechałam po Oktawie Wielkanocnej do Norwegii na parę dni, zupełnie
zaniedbałam czytanie Pisma Świętego. Nie jestem osobą, która często podróżuje
(liczne odstępstwa tego miesiąca potwierdzają regułę), a że jestem człowiekiem
słabym, ilość nowych bodźców wpłynęła zakłócająco. Do tego stopnia, że nie od
razu odczułam brak obcowania ze Słowem Bożym.
Teraz myślę, że już sam ten fakt pokazuje, jak bardzo
potrzebuję ciągłych wzmocnień z zewnątrz, aby nie tylko rozwijać wiarę w Boga,
ale wręcz nie stracić jej. Choć regularna modlitwa jest dla mnie czymś
naturalnym, w braku systematycznego kontaktu z Pismem Świętym dostrzegam
zalążek zejścia ze ścieżki, którą chce prowadzić mnie Chrystus. I myślę, że
istnieje związek między tym zaniedbaniem a innymi – a przynajmniej dostrzegam
go u siebie. Sądzę również, że konsekwentne zaniedbania mają potencjał
prowadzić do większych grzechów.
Stąd: warto codziennie przeczytać przynajmniej jedno
zdanie z Pisma Świętego, a Jego treść przyjąć do serca. To tak niewiele, a jak
wielkie ma znaczenie w dalszej perspektywie. Nawet zaryzykowałabym
stwierdzenie, że jeszcze większe, niż uczestnictwo w porządnych rekolekcjach
raz na jakiś czas. Bo tak jak w budowaniu relacji z drugim człowiekiem
znaczenie mają drobne, codzienne gesty, dające nam poczucie wzajemnej
bliskości, tak i w relacji z Bogiem kluczowe jest obcowanie z Jego Słowem. Najskuteczniejszym,
najlepiej rozpoznawalnym znakiem z Jego strony skierowanym ku nam.
Od czasu tamtych rekolekcji udaje mi się codziennie
czytać Pismo Święte. Czasem przychodzi mi to bardzo łatwo, ale niekiedy wymaga
wysiłku z uwagi na moją dużą aktywność i tendencje do zapominania o
priorytetach w ferworze różnych spraw do załatwienia. Ale doświadczając, że każde
zatrzymanie się przy Słowie Bożym prędzej czy później przynosi dobry owoc,
robię co mogę, by codzienny kontakt z Nim stał się dla mnie sprawą tak
naturalną jak modlitwa. A Pan Bóg, widząc, że jest to dobre, wspomaga mnie
swoją łaską w tej wytrwałości.
Choć mogłabym jeszcze pisać sporo na ten temat,
pozwolę sobie dziś na tym zakończyć. Drogi Czytelniku, który dobrnąłeś do tego
miejsca – życzę Ci codziennego kontaktu z Bożym Słowem i doświadczania tego,
jak Bóg mówiąc do Ciebie przez Nie, zmienia Twoje życie.